znajdź projektanta

Czego sześciolatek może Cię nauczyć o brandingu?

Studio brandingowe uczy dzieci projektować logo.

 

Lena Mitkowa, Creative in Chief w leniva°, członkini zarządu Stowarzyszenia Twórców Grafiki Użytkowej


Uniwersytet Dzieci

Wszystko zaczęło się od maila od Mariki, koordynatorki projektów edukacyjnych Uniwersytetu Dzieci, do Stowarzyszenia Twórców Grafiki Użytkowej, w którego zarządzie jestem. Marika zaprosiła nas do współpracy przy jednym z kursów prowadzonych przez fundację. Ideą całego przedsięwzięcia jest nie tylko nauka, ale przede wszystkim rozwijanie ciekawości u dzieci w wieku od 6 do 16 lat. Wykładowcami są naukowcy i eksperci.  Do tego momentu nie wiedziałam nawet o istnieniu takiego projektu oraz nie miałam wielu doświadczeń w bezpośrednim kontakcie z dziećmi, a jednak intuicyjnie zachwyciłam się pomysłem prowadzenia zajęć. a pokład zaprosiłam naszego współpracownika Janka Mońkę i wspólnie zdecydowaliśmy się na kurs “Jak zaprojektować własne logo?". Janek – obok zaciekawienia projektem – stanowił kolejny niezbędny komponent planu. Jest zabawny, wzbudza sympatię i, w odróżnieniu ode mnie, nie boi się dzieci. Istotnym elementem naszej pracy w studio brandingowym jest przystępne tłumaczenie klientom, na czym polega projektowanie i cały proces tworzenia wizerunku marki. Założyłam, że jeśli nauczymy się rozmawiać o tym z dziećmi, klienci nie będą już stanowić specjalnego  wyzwania.

 

Oczekiwania i ambicje

Im dłużej przygotowywaliśmy program zajęć, tym bardziej żałowałam, że nie zostałam naukowcem albo chociaż inżynierem. W porównaniu z programami „ścisłymi”, uwodzącymi mnóstwem migających żarówek i psów pracujących, nasze zajęcia plastyczne wypadały dość blado. A w każdym razie ja czytając program poczułam silną potrzebę uzupełnienia wiedzy ścisłej (zobacz program Uniwersytetu Dzieci).

Dla naszej przygody z Uniwersytetem kluczowy był fakt, że ani Janek, ani ja nie mamy przygotowania pedagogicznego. Żadne z nas nie ma również dzieci ani doświadczenia w roli opiekuna czy opiekunki. Zderzyliśmy zatem dwa obszary – dobrze nam znany świat projektowania identyfikacji wizualnej z zupełnie nam obcą rzeczywistością sześciolatków. Z początku mieliśmy wysokie ambicje. Janek dobierał krzywiki, rozważał kwestie geometryczne, dobierał i przycinał odpowiedni papier. Ja chciałam y zahaczyć o kwestię etyki zawodowej i filozofię Naomi Klein (żartuję, ale nie do końca). Wszystko to musieliśmy następnie przełożyć na program zajęć. Dla sześciolatków. Na zajęcia trwające 45 minut. Spotkaliśmy się z dwudziestoma takimi grupami. Tak, to może być nawet czterysta dzieci, czyli o jakieś trzysta dziewięćdziesiąt pięć więcej niż widujemy zazwyczaj razem wzięci.

 

Nasz program

Odkładając na bok No logo, cyrkle, nożyczki, papier milimetrowy, ułożyliśmy prosty plan na 45 minut zajęć z grupą (do 20) sześciolatków. Nasze zajęcia miały prosty schemat:

- wasze logotypy

- nasze logotypy

- projektowanie logotypu

- wystawa

Wasze logotypy

Zaczynaliśmy od interakcji z dziećmi. Organizatorzy poprosili rodziców, by dzieci przyniosły na zajęcia znalezione wcześniej “logo” – na produkcie, opakowaniu czy w gazetce. Zaskoczyło nas postrzeganie logotypów przez dzieci w ich najbliższym otoczeniu. Znakomita większość uczniów przynosiła ze sobą a to wizytówki rodziców, a to opakowania po telefonach, czasem zabawki lub gazetki reklamowe. Właśnie tak doprecyzowany logotyp (oto on!) postrzegały jako logo. Mnogość obrandowań na ubraniach, butach, koszulkach, piórnikach, spinkach, mazakach – niekoniecznie. Dopiero kiedy zachęcaliśmy dzieci, by przyjrzały się swoim ubraniom czy plecakom, zauważały kolejne marki. Bardzo rzadko jednak takie obserwacje pochodziły bezpośrednio od dzieci (czy też, jak można zakładać), ich rodziców. Muszę przyznać, że ilość logotypów „na dzieciach” i ich podstawowych przedmiotach była dla mnie zaskoczeniem. Można odnieść wrażenie, że marki zawłaszczyły codzienność. Co ciekawe, nasi kursanci bezbłędnie rozpoznają znane marki oraz ich elementy (na przykład ukośne paski marki Adidas). Wspólnie oglądając logotypy, zastanawialiśmy się wspólnie z dziećmi, co jest na nich przedstawione i dlaczego. Jaki mają kształt? Czy napis to także logo? To ostatnie pytanie utrudniał fakt, że w naszych grupach niektóre dzieci już umiały czytać, a inne naukę czytania i pisania miały dopiero przed sobą. Część logotypów przyniesiona przez uczniów jako referencyjne wzbudzała w grupach ogromne emocje; rozlegały się spontaniczne głosy entuzjazmu lub dezaprobaty wobec stojących za nimi marek. Co ciekawe, te emocje dotyczyły głównie brandów pobudzających wyobraźnię dorosłych – czyli Samsung vs Apple, Star Wars (w wersji Lego) lub Fortnite. 

Nasze logotypy

Kolejnym zadaniem było rozpoznanie pokazywanych przez nas logotypów i określenie, z czym kojarzą się dane marki. Przy wyborze przykładów kierowaliśmy się szerokim rozpowszechnieniem brandów (Audi, Nike, Pizza Hut, Smyk), ale także ich plastyczności i pewnego rodzaju dosłowności (Żabka, Biedronka, Poczta Polska, Apple). Rozmawialiśmy z dziećmi również o mniej oczywistych elementach logotypów (niedźwiedź ukryty w logo Toblerone, pyszczek żabki w Żabce). Jednym z tematów, który poruszaliśmy to elementy oznakowań narodowych w brandingu. Zaczęliśmy od Orlenu. Największym zaskoczeniem było bardzo powszechne wśród dzieci skojarzenie łączone z Orlenem: „wyścigi samochodowe!”. Well played, Orlen, well played. Potem pokazywaliśmy godło narodowe i rozmawialiśmy o możliwej interpretacji orła w znaku komercyjnym (a konkretnie – pytaliśmy “Czy orzeł zawsze musi wyglądać tak samo”). To płynnie poprowadziło nas do herbu Warszawy, a następnie do jego interpretacji w znaku Zakochaj się w Warszawie, przy którym zachęciliśmy dzieci do własnych poszukiwań i interpretacji. Ostatnia część logotypów podprowadzała już do tematu zadania – przedstawiliśmy logotypy superbohaterów: od Batmana i Spidermana po Wonder Woman.

 

Projektowanie logotypu

Największym wyzwaniem w procesie był czas (pamiętajmy, że mieliśmy do dyspozycji tylko 45 minut!) oraz bardzo zróżnicowany poziom rozwoju uczniów – od oceniających zadania i kolegów mądralińskich po dzieci na etapie przedszkolnym, które miały trudności ze zrozumieniem zadań. Nie spodziewaliśmy się, że największym problemem i potencjalnie konfliktowym elementem pracy okaże się wybór tematu na własne logo. Szybko dostosowaliśmy program zajęć, dając dzieciom ograniczony wybór. Opowiadając o tym, czym są marki i logotypy, posiłkowaliśmy się przykładami superbohaterów i wyjątkowych cech zwierząt. Na potrzeby lekcji doprecyzowaliśmy zadanie jako przygotowanie logotypu dla takiej supermocy, jaką dziecko chciałoby posiadać, zachęcając również do zilustrowania jej za pomocą motywu zwierzęcego.

 

Jakie supermoce wybierały dzieci?

- latanie

- strzelanie laserami

- bycie jednorożcem

- wygrywanie w ulubioną grę

- bycie superpiłkarzem

- superwzrok

- superskakanie

- superszybkie bieganie

- zabijanie ludzi (z tego wspólnie zrezygnowaliśmy na rzecz mniej kontrowersyjnych wyborów)

- zamienianie wszystkiego, czego się dotknie w trawę (bez obaw, chodziło o trawnik)

- bycie superksiężniczką

- moc generowania tęczy (hell yeah!)

- moc bycia żołnierzem (na pytanie, czy superżołnierzem, nasz mały kursant odpowiedział, że hello, każdy żołnierz jest super)

 

Każde dziecko przygotowywało swój projekt, a czasem – jeśli zostało nam jeszcze trochę czasu do końca zajęć (nie spodziewaliśmy się, jak szybko szkicują niektóre sześciolatki) – wspólnie debatowaliśmy nad tym, jak uprościć rysunek, żeby był bliższy formie logo, a nie całej scenki rodzajowej. Warto wspomnieć, że w każdej grupie pojawiały się pojedyncze przypadki, które odmawiały wykonania zadania i zamiast tego odrysowywały logotypy, które przyniosły ze sobą jako referencję, lub odtwarzały logotypy swoich ulubionych marek.


Wystawa

Na koniec zajęć zachęcaliśmy kursantów do powieszenia swoich prac w galerii, czyli na klasowej tablicy. Chcieliśmy dać im szansę na opowiedzenie o swojej pracy i inspiracji oraz na posłuchanie innych. Ten element wydał mi się tyleż istotny, co bardzo trudny do przeprowadzenia. Wyzwaniem było utrzymanie skupienia (albo skłonienie do pozostania w ławkach) grupy na czas wieszania wystawy. Zaangażowanie dzieci w opisywanie swoich projektów wynagrodziło jednak ten trud. Myślę, że ten element zajęć mógłby zostać jeszcze przearanżowany lub dopracowany.

Po „miniwystawie znaków graficznych” uczniowie mogli zabrać swoje logo do domu i pokazać rodzicom, a nasze zajęcia podlegały ewaluacji (dzieci oceniały je, przyznając smutną, neutralną lub wesołą buzię z kartonu).

 

Podsumowanie

Te zajęcia nauczyły nas przede wszystkim pokory wobec pedagogów i opiekunów pracujących z dziećmi. Po pierwszym bloku zajęć, czyli po pięciu  grupach po 45 minut, Janek i ja wróciliśmy do domów i natychmiast poszliśmy spać. Nie potrafię sobie przypomnieć większego zmęczenia niż po zderzeniu z sześcioletnim żywiołem. Nabraliśmy też pokory wobec tego, ile możemy dowiedzieć się od dzieci. Rozmowa o markach – o tym, co się z nimi kojarzy, co w nich lubią, a czego nie – to prawdziwa kopalnia insightów dla marketera. Nie wspominając o tym, jak rozbrajające i szczere odpowiedzi można uzyskać na proste, „życiowe” pytania – ale to wie z pewnością każdy, kto miał do czynienia z dziećmi. 


Podczas naszych zajęć powstało sporo niezłych rysunków i nawet kilka znaków graficznych. Być może udało nam się zwrócić uwagę dzieci na logotypy i pokazać im, że za tymi projektami stoją także ludzie, a nie tylko abstrakcyjne marki. Nam udało się wewnętrznie maksymalnie uprościć pozycjonowanie – do „supermocy” marki. Ogromnie chciałabym powtórzyć te spotkania za 15 lat – jakimi konsumentami będą te bardzo mocno przywiązane do marek (w tym do marki narodowej) dzieci, gdy dorosną? Czy ja, Janek i nasze studio będziemy dla nich partnerami do współpracy?

 

za redakcję i korektę dziękuję Adze Zano  

 

 

^ Wróć na górę